Monachium, 24.01.2022 r.
Moje życie było pasmem rozczarowań. Byłam sfrustrowana, przytłoczona i zagubiona. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że Mistrzostwa Europy nie były docelową imprezą sezonu, ale… Dałam ciała. Poniosłam porażkę. Porażkę, która bolała. Porażkę, która sprawiła, że zaczęłam czuć się gorzej. Przełożone z ubiegłego roku zawody miały pomóc mi wrócić do ścisłej czołówki. Tam, gdzie było moje miejsce. Stało się jednak inaczej. Nie czułam muzyki. Ślizgałam się po lodzie jak dziecko. Upadałam. Nie umiałam wykonać prostych skoków, pomyliłam sekwencję kroków. To nie byłam ja, tylko jakaś obca osoba zamknięta w moim ciele. Doszła do głosu, mówiła, że jestem do niczego, że powinnam dać sobie z tym spokój. Może miała rację? Tondiraba Ice Hall w Tallinnie była perfekcyjnie przygotowana. Lodowisko było przepiękne. I prawie przypomniałam sobie, jak się czułam. To była pierwsza impreza rangi mistrzowskiej bez Jonasa. Bez niego byłam otępiała. Myślałam, że w pewien sposób udało mi się przezwyciężyć demony, ale gdy tylko wjechałam na lód, zrozumiałam jak bardzo się pomyliłam. Owszem, uzyskałam olimpijską kwalifikację, ale… Czy naprawdę byłam tego warta? Wydawało mi się, że utraciłam radość z jeżdżenia. Treningi nie oddawały tych emocji. Byłam najstarszą uczestniczką, wokół mnie kręciły się te znacznie młodsze, znacznie bardziej przygotowane, pewne siebie. Szeptały po kątach, patrzyły na mnie, bo wiedziały kim jestem. Słyszały o mojej tragedii. Trzymały się razem, nie podchodziły do mnie, nie chciały ze mną rozmawiać. Ja również tego nie chciałam. Tutaj nie liczyły się przyjaźnie, tylko walka. Uśmiechy były sztuczne, spojrzenia fałszywe. Czułam się przy nich mała i niedoświadczona. A miałam na koncie znacznie więcej sukcesów od nich. Miałam w swojej kolekcji medale olimpijskie. Doświadczyłam o wiele więcej, poznałam więcej emocji, bagaż, który dźwigałam na plecach nie równał się ich wiedzy o świecie. Powinnam utrzymać pozycję w tym zawodzie, ale nie miałam siły. Te sześciodniowe zmagania dały mi w kość. Pokazały, ile mi jeszcze brakuje. Nad czym muszę popracować. Nie mogłam skompromitować się na Igrzyskach. Nie mogłam zawieść siebie, trenera, rodziny, a przede wszystkim Jonasa. Bo robiłam to dla niego. Bo taką obietnicę mu złożyłam. Musiałam się pozbierać. Wyrzucić z głowy ten turniej, przeklęte przedostatnie miejsce. Moje życie było nieustanną walką o przetrwanie. I czasami miałam tego dość. Moje ciało protestowało. Coraz częściej odczuwałam ból, który znieczulałam przeróżnymi maściami. Ulga była chwilowa, ale na więcej nie zasługiwałam. Bałam się przyszłego tygodnia. Bałam się lotu. Bałam się. Drżałam na samą myśl. Nie chciałam go widzieć. Nie chciałam z nim rozmawiać, nie chciałam słyszeć jego głosu. Dam radę? Odnajdę się tam? Czy przeszłość znów zaatakuje i wbije ostry nóż prosto w, już i tak, zniszczone serce?
*
Willingen, 30.01.2022 r.
Jakim
cudem jeszcze funkcjonowałem? Ostatnie dni napluły mi w twarz.
Rzucały kłody pod nogi w każdej sekundzie, jakby chciały
udowodnić mi, że jestem śmieciem. Że nie zasługuję na odrobinę
szczęścia. To było istne szaleństwo okraszone łzami, bólem i
strachem rozdzierającym mnie na pół. Absolutnie wszystko
sprzysięgło się przeciwko mnie. Kontuzja kolana i wycofanie z
zawodów w Zakopanem. Pozytywny wynik testu na koronawirusa i
opuszczenie startów w Titisee-Neustadt. To była prawdziwa walka z
czasem. Byłem bezsilny, nie wiedziałem, co robić, jak reagować,
jak się czuć. Byłem w potrzasku, ściany napierały na mnie,
dusiłem się walcząc o oddech. Byłem załamany i pokonany
przez coś, na co nie miałem wpływu. Byłem zły, byłem
rozgoryczony, byłem wściekły. Trener mi zaufał. Otrzymałem
szansę na występ na kolejnych Igrzyskach. Wtedy byłem w euforii,
ale ona szybko przerodziła się w przerażenie. Co jeśli nie zdążę?
Co jeśli kolejne testy wskażą pozytywny rezultat? Trenowałem w
domu i modliłem się o cud. Zachodziłem w głowę nad tym, jak
bardzo utraciłem kontrolę nad życiem. Wiele bym oddał. Bez
wahania cofnąłbym się o cztery lata, by zapobiec niszczycielskim
wydarzeniom. To nie było takie proste, a ja musiałem się z tym
zmierzyć. Nie mogłem poddać się bez walki. To nie było w moim
stylu, to nie byłem ja, choć momentami pragnąłem rzucić tym
wszystkim, skończyć to wszystko, aby mieć spokój. Nie rozumiałem
już świata. Przestałem się starać. Infekcja pojawiła się
szybko i tak samo szybko zniknęła. Nic mi nie było, dlatego nie
potrafiłem objąć rozumem tej zaciskającej się wokół mnie
pętli. Udało się. Wyplątałem się z żelaznego uścisku.
Wróciłem na konkursy w Willingen, zdążyłem wrócić, by polecieć
do Chin. To było szalone i dziwne. Może w pewnym sensie
oczyszczające? Byłem zadowolony z siebie. Dwunaste i dwudzieste
drugie miejsce po tym emocjonalnym rollercoasterze dawało jakąś
nadzieję. Nie łudziłem się, że obronię tytuł. Może gdzieś
daleko z tyłu głowy czaiła się taka myśl, ale nie pozwoliłem
jej urosnąć. To były marzenia. Moja forma była daleka od ideału,
a ja sam nie czułem się tak mocny jak cztery lata temu. Rywale byli
lepsi, silniejsi, równiejsi. Jutrzejszy lot przyprawiał mnie o
mdłości. Historia zatoczyła koło. Ja i ona… Czy dam radę,
skoro ją…? Czy to poświęcenie było tego warte?
*
Pekin, 01.02.2022 r.
– Trenerze… Żartuje sobie trener ze
mnie, prawda? – spytałam ignorując palący ucisk w piersi. Życie
nie mogło tak ze mnie zakpić. Nie tak okrutnie. Dość już
przeszłam. Pokutowałam. Okazało się, że to było nieważne. Nic
niewarte. Ja byłam niewarta wszystkiego. Miałam dość. Igrzyska
jeszcze się nie rozpoczęły, a ja miałam ochotę wsiąść w
najbliższy samolot i wrócić do Niemiec.
–
Obawiam się, że nie – odezwał się
zaciskając zęby. Zostaliśmy zaskoczeni już na lotnisku.
Zdawaliśmy sobie sprawę z rygoru, przystosowaliśmy się,
próbowaliśmy poradzić sobie z nową, otaczającą nas
rzeczywistością. Ludzie w białych kombinezonach zlali mi się w
jedno. Testowali nas, a każdy test był próbą przetrwania.
Treningi i katorżnicze przygotowania mogły pójść na marne pod
wpływem jednego wyniku. To był dodatkowy stres. Nikomu
niepotrzebny. Sportowcy krzątali się, przepychali się, próbowali
odnaleźć swoje miejsce. To był obrazek jak z horroru. Negatywny
rezultat był przepustką do dalszego świata. Nawet nie wiedziałam,
że wstrzymywałam oddech. Potem znów dostałam w kość. – Są
problemy z zakwaterowaniem łyżwiarzy w Pekinie – Oznajmił.
–
Co to znaczy? – dopytałam.
–
To znaczy, że wylądujemy w wiosce
olimpijskiej w Zhangjiakou – wyjaśnił. Przeprosił mnie na
chwilę, by odebrać kolejny pilny telefon. Skuliłam się.
Skurczyłam się w sobie. Oparłam dłonie na trzęsących się
kolanach. Nie oddychałam. Serce biło mi nienaturalnie szybko,
pociłam się, było mi gorąco. Chciałam wyjść prosto na ten
siarczysty mróz, by mnie ocucił. To nie mogła być prawda. Nie
mogła. Wiedziałam, że się spotkamy, to było nieuniknione, ale…
Przebywanie razem w wiosce olimpijskiej? W jednym domu? Cztery lata
temu wszystko było inaczej, było lepiej. Mieliśmy zawody w jednym
miejscu, to było zrozumiałe, ale teraz? Pokręciłam głową. Kto
wpadł na taki pomysł? Kto zajmował się organizacją, do cholery?!
–
Nie zgadzam się na to! – powiedziałam
głośno. Trener spojrzał na mnie. Miał zatroskaną minę. – To
absurdalne! Mamy codziennie pokonywać trzygodzinną trasę na
lodowisko, by ćwiczyć? Czy ktoś w ogóle o nas pomyślał? –
Byłam zirytowana do granic możliwości.
–
Laila, próbuję to odkręcić, ale nie
będzie to łatwe – wydusił z siebie. – Musimy już jechać,
przed nami kawał drogi – Ruszył przodem. Był spięty, sama
odczuwałam dyskomfort w całym ciele. Chwyciłam bagaże i
podążyłam za jego wyprostowaną sylwetką. Ekipy solistów, par
tanecznych i sportowych przeklinały głośno na tę jawną
niesprawiedliwość. Chciałam do nich dołączyć, ale zapadłam się
w sobie. Równie dobrze mogłabym nie żyć. Byłoby mi lepiej.
Zhangjiakou, 01.02.2022 r.
Droga
do wioski olimpijskiej ciągnęła się niemiłosiernie. Nie mogłam
zasnąć, bo się dusiłam. Tamowałam łzy, nie chciałam, by ktoś
widział mnie w tym stanie. Znowu widziałam te natarczywe
spojrzenia. Słyszałam ciche współczujące głosy. Nie
potrzebowałam współczucia. Tylko wybaczenia. Nogi miałam jak z
ołowiu. Kiedy wysiedliśmy prawie upadłam. Trener złapał mnie w
ostatniej chwili, posłał mi pytające spojrzenie. Zignorowałam je.
Dałam mu do zrozumienia, że wszystko gra. Nie wnikał, pewnie
przekroczył próg niemieckiego domu. Wlokłam się za nim. Szłam
jak na stracenie. Byłam przerażona, lęk mnie paraliżował.
Zaczęło do mnie docierać, gdzie się znajduję. Moje trzecie
Igrzyska. Pierwsze bez Jonasa. Zacisnęłam zęby. Jak ja to zniosę?
Nie było go obok mnie. Nie mógł mnie przytulić, by dodać mi
otuchy. Nie spojrzał na mnie pokrzepiająco. Nie uśmiechał się,
by zamaskować swoje emocje. Nie trzymał mnie za rękę. Byłam
sama. Nie było go przy mnie. Byłam samotna. Kto będzie mnie
uspokajał? Kto będzie mnie wspierał przed występem? Kto powie mi,
że dam sobie radę, że wygram? Jak… Jak mogłam jeździć bez
niego? Czy przekwalifikowanie na solistkę również było zdradą?
Po co w ogóle się tutaj pojawiłam? Drzwi domku zamajaczyły przede
mną. Wszyscy inni już weszli, odetchnęli z ulgą, że ta długa
podróż w końcu dobiegła końca. Ja chciałam uciec. Chwyciłam za
klamkę. W środku było ciepło, zawodnicy różnych dyscyplin
przekrzykiwali się, szukali kart do swoich pokoi, potykali się o
porozrzucane torby i narty. Narty. Drżenie wypełniło mnie całą.
On tutaj był. Wiedziałam to. Czułam to. Podniosłam wzrok. Stał
przy recepcji z kolegami z drużyny. Uśmiechał się, ale był
nieobecny. Jego postawa była obojętna. Zauważył ten harmider, z
zaciekawieniem rozejrzał się po nowo przybyłych. Zmarszczył czoło
napotykając sylwetki łyżwiarzy. Coś tu nie grało i on już to
wiedział. Krew odpłynęła z jego twarzy. Dotarło to do niego. A
ja nie mogłam oderwać od niego oczu. Wyczuł to. Powoli odwrócił
się w moją stronę. Oboje zamarliśmy. Przerwałam to. Wybiegłam
na mroźne powietrze. Upadłam na ubity śnieg. Moja głowa
pulsowała. Poczułam dłoń na ramieniu.
–
Laila.
–
Andreas.
***
Witam!
Na potrzeby opowiadania musiałam trochę nagiąć pewne fakty ^^