Perfect
Ed'a Sheeran'a było naszą piosenką. Mieliśmy być perfekcyjni. On
miał być perfekcyjny dla mnie, a ja dla niego. On się z tego
wywiązał. Ja poległam, a później zabrakło mi sił, by wstać.
By walczyć. By swobodnie oddychać. Założyłam kajdany na nasz
związek, a potem nie potrafiłam ich zdjąć. Ciągnęłam je do
samego końca, czując, że z każdym kolejnym dniem wbijają
się w nas coraz mocniej powodując nieodwracalne straty. Rozrywały
nas kawałek po kawałku. Rozcinały skórę, raniły ciało.
Znaliśmy się od dziecka. Rodzina, przyjaciele, znajomi, trenerzy…
Wszyscy mówili, że byliśmy sobie przeznaczeni. Od małego. Odkąd
tata zaprowadził mnie na lodowisko. Bardzo szybko staliśmy się
nierozłączni. Tworzyliśmy jedność. Ufaliśmy sobie. Nie tylko
dlatego, że tego od nas wymagano. Znaliśmy swoje ruchy, myśli,
przewidywaliśmy każdy kolejny, wspólny krok. Byliśmy
partnerami. Mieliśmy nimi być do końca świata. Naszą przestrzeń
wypełniały nasze oddechy. Współgraliśmy ze sobą. Każda jazda,
każde podnoszenie, każdy odgłos ostrza zbliżał nas do siebie. My
się do siebie zbliżaliśmy. Nasze życie było wypełnione
treningami, ciężkimi torbami, wyjazdami, lotami na drugi koniec
świata. Nasze życie było bólem, łzami, potem, siniakami, krwią
i bliznami. Nasze życie miało być bajką. Nie było nią. Nie było
dobrych wróżek, karocy i balowych sukien. Byłam o niego zazdrosna.
Nawet wtedy, gdy jeszcze nie byliśmy razem. Ukrywałam to, ale kiedy
widziałam ich razem wyładowywałam złość na worku treningowym.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że oni nigdy nie byli parą.
Byli przyjaciółmi. On kochał mnie. A ja kochałam jego. I kiedy w
końcu odważyliśmy się wyznać sobie uczucia, elementy układanki
stworzyły całość. Nie było już niedomówień. Były sukcesy.
Była nasza pierwsza Olimpiada w Soczi. Był pierwszy brązowy medal.
Później było Pjongczang. Było olimpijskie złoto. Nie tylko
nasze. W Korei posypaliśmy się jak domino. To ja nas zabiłam. To
ja przyłożyłam gwóźdź do trumny. Nie tylko jego…
Nienawidziłam siebie. Zdradziłam go. Najgorsze było to, że tego
chciałam… Bo nie byłam szczera. Bo moje głupie serce zaczęło
bić szybciej na widok innego. Dlaczego nie umiałam posłuchać
głosu rozsądku? Dlaczego później ciągnęłam tę szopkę i nie
wyjawiłam prawdy? Dlaczego nie oszczędziłam życia nie tylko
jemu…? Byłam tchórzem. Bałam się. Wstydziłam się. Czuł, że
coś się stało. Nie był naiwny. Zbywałam go, zapewniałam go o
swojej miłości. Tamto… Było tylko raz, ale odcisnęło na mnie
swoje piętno. Próbowałam się od tego odciąć, zapomnieć. Czy mi
się udało? Odrobinę. On ciągle był w mojej głowie. Zapach jego
ciała był we mnie, a dotyk jego dłoni był na mnie. Zagłuszyłam
to. A my… Przetrwaliśmy drobny kryzys. Zaręczyliśmy się.
Planowaliśmy ślub. Planowaliśmy obronić tytuł Mistrzów
Olimpijskich. A potem zaszłam w ciążę. Cieszyliśmy się.
Wyobrażaliśmy sobie wspólne życie jako rodzina. Jako całość.
Bez obecności innych. Naprawdę wierzyłam, że nam się uda. Że
dostanę rozgrzeszenie. To była nowa nadzieja, deska ratunku, z
której zamierzałam skorzystać. Wszystko działo się tak szybko…
Miałam być jego opoką. Wymarzoną kobietą. Żoną i matką. Nigdy
się nimi nie stałam. Wciąż pamiętam pisk, huk, szkło i
metaliczny zapach krwi. Wypadek. Pijany kierowca, który w nas
wjechał. Ja przeżyłam, ale… To już nie było życie. To była
pustka. To była skorupka. Straciła pani narzeczonego. Straciła
pani dziecko. Jak mogłam stracić mężczyznę, obok którego
obudziłam się tamtego poranka? Jak mogłam stracić dziecko, które
za dwa miesiące miało pojawić się na świecie…? To się nie
działo. To była jego wina. To była moja wina. To ja ich zabiłam.
To ja musiałam egzystować z poczuciem nieustępującej beznadziei.
Było wielkie nic. Było otępienie. Byłam ja patrząca na
nieposłane łóżko i gotowy pokój dla naszej córki. Trzymałam w
dłoni pierwszą zakupioną przez nas zabawkę i patrzyłam na
niedoszłych nas. Płakałam.
***
Witam!
Inauguracja sezonu 2021/2022 już w piątek! 😊
Z okazji rozpoczęcia sezonu zapraszam na jeszcze jedną skoczną historię 😎