Monachium, 24.12.2021 r.
To
był najgorszy czas w roku. Magia świąt ulotniła się wraz z
odejściem Jonasa i Elsi. Nic już nie było takie same. Życzenia
stały się wymuszone, uśmiechy sztuczne. Stos piętrzących się
pod choinką prezentów dawał fałszywy obraz. To była iluzja, a
nie życie. Grałam, by zadowolić rodziców. To nie była ich wina.
Starali się jak mogli, by mi pomóc. Okazywali wsparcie, nie
wtrącali się, pozwolili, abym sama oswoiła się z tą tragedią.
Byłam im wdzięczna. Nie potępiali mnie, trwali przy mnie i
motywowali do walki o przetrwanie. Przetrwałam, ale dość często
myślałam poddaniu się. O rezygnacji. O innym, być może
łatwiejszym i spokojniejszym życiu. O wyjeździe. Do innego miasta,
a może nawet do innego kraju. Tutaj wszystko przypominało mi o
utraconej szansie na szczęście. Przypominało również o tym, o
którym pragnęłam zapomnieć. O tym, którego chciałam wymazać z
pamięci. Wyrzucić z głowy. Pragnęłam pozbyć się złudzenia.
Nie czułam już jego zdradzieckich pocałunków, ani brudnego
dotyku, który kładł się na mnie. Żywa choinka zrzuciła igły.
Pachniała, ale czy był to zapach świątecznej atmosfery, czy
wkradającego się we wszystkie kąty gnicia? Lampki migały psotnie.
Odbijały się w moich oczach. Wspomnienia wypływały na wierzch.
Potłuczone bombki, gwiazda bez jednego ramienia, podarty łańcuch,
głośny, szczery śmiech, piosenki puszczane z naszej playlisty.
Ogień trzaskał w kominku. Iskry syczały, dawały ciepło. Ale ja
czułam lód. Bo już nie było wielkich, trochę tandetnych i
kiczowatych swetrów w renifery. Nie było ciepłej czekolady z
piankami i bitą śmietaną. Nie było świątecznych kubów i
ciasnych objęć. Nie było włochatych, wysokich skarpet. Nie było
ozdobnych poszewek na poduszki. Były tylko te sztuczne lampki. I
trawiący wszystko ogień. Wystarczyła chwila nieuwagi. A jeśli by
się rozprzestrzenił? Czy zdołałabym się uratować? Czy
pozwoliłabym mu, aby swoim językiem pochłonął wszystko, co
jeszcze w jakimś stopniu było dla mnie ważne? Dom rodzinny był
ważny. Był filarem, opoką, fundamentem. Był jak silne ramiona
taty, które oplatały mnie, gdy siedziałam mu na kolanach, a on
czytał mi bajki. Był jak pobrudzone mąką ręce mamy, kiedy
robiłyśmy razem pierniki. Był jak słodki lukier. Czy jeszcze
kiedyś zaznam szczęścia? Czy założę własną rodzinę? Czy będę
potrafiła cieszyć się śniegiem, prezentami, dekorowaniem choinki?
To wydawało się być niemożliwe. Nie zasłużyłam sobie na taki
rarytas. W końcu byłam potępiona. Najbardziej przez samą siebie.
–
Laila, pomożesz mi? – wtrąciła mama.
Oderwałam się od skubania nitki, która zwisała smętnie z
eleganckiej bluzki i ruszyłam za rodzicielką do kuchni. Tata
dokładał drwa do kominka. – Zaniesiesz grzane wino na stół? –
Zapytała.
–
Tak – odparłam. Wypolerowane talerze,
lśniące sztućce, niepogięte serwetki. Kolacja wigilijna.
Salaterki z sałatką kartoflaną, półmiski pieczonych kiełbasek.
Tradycja. Jedliśmy, rozmawiając i popijając rozgrzewający
alkohol. Trzy krzesła. Ani jednego więcej. Ani jednego dziecięcego
krzesełka. Brak czułych pocałunków, brak gaworzenia, brak
porozrzucanych zabawek, o które potykalibyśmy się odchodząc od
stołu. Czas mijał. Tata robił się senny, najedzony klepał się
po brzuchu. Wiedział, co zrobić, bym choć na trochę się
uśmiechnęła. Prawdziwie. Ucałowałam go.
–
Kochanie… – mama poklepała mnie po
policzkach, kiedy nakładałam na siebie płaszcz. – Uważaj na
siebie, dobrze? I wpadnij jutro. Nie możesz być sama w Boże
Narodzenie – Oznajmiła.
–
Wiem, mamo – odparłam. Owinęłam się
grubym szalikiem. – Do zobaczenia – Pochyliłam się dając jej
całusa. Wspięła się na palce, by dotknąć mojego czoła.
Zamrugałam powiekami chcąc odgonić łzy.
–
Nie powstrzymuj ich. One… Dają
niejakie oczyszczenie, nie sądzisz? – spytała. Widziałam jej
zaszklone spojrzenie.
–
Chyba masz rację – pociągnęłam
nosem. Wyszłam w ciemną noc.
Wieczór
wigilijny był mroźny. Płatki śniegu wirowały wokół mnie. Ubity
śnieg skrzypiał pod moimi nogami, gdy pokonywałam kolejne kroki.
Powinnam znienawidzić zimę, ale nie potrafiłam. Dalej była moją
ulubioną porą roku, bez względu na okoliczności. Lubiłam patrzeć
na udekorowane domy oraz ogrodzenia. Światełka, podświetlane
renifery… To przypominało o beztroskim dzieciństwie. O latach bez
problemów, trosk i zmartwień. Przypominało o jeżdżeniu
autobusem. Z Jonasem, na lodowisko. Pokazywaliśmy sobie wtedy domy i
zgadywaliśmy, kto wpadł na taki pomysł urządzenia swojego
gospodarstwa. Zaśmiałam się cicho. Sama z siebie, po raz pierwszy,
od bardzo dawna. Zastanawiałam się, czy jeszcze kiedykolwiek się
na to odważę. Może powoli się przełamywałam. Może… Może
przestanę katować się myślami, że nie mogę tego robić, bo w
ten sposób zapominam, o tym co zrobiłam. To wydarzenie zostanie ze
mną na wieki. Zabiorę je ze sobą do grobu. Furtka była otwarta.
Tutaj nie było ciemno. Zignorowałam anioła, przeszłam obok niego,
jakby nie istniał. Powinien przestać mnie straszyć. Zalegający na
gołych gałęziach śnieg dawał jasność, znicze oświetlały
drogę. Zmiotłam dłonią puch, usiadłam na ławeczce. Nic się nie
zmieniło. Oni dalej tutaj byli. Uśpieni. Być może czujni. Byli
razem. Cmentarz… Tutaj czas naprawdę zamierał. Była martwa i
głucha cisza uderzająca do głowy. Każdy najdrobniejszy szelest
sprawiał, że się wzdrygałam i czułam przebiegającą po ciele
gęsią skórkę. Nie bałam się, ale byłam niepewna. Moje myśli
nieustanie krążyły wokół Elsi i Jonasa. Zakopanych pod ziemią.
Musiało być im zimno. Dlaczego byłam taka nierozważna? Znicz,
który zostawił tutaj ostatnim razem wciąż się palił.
Najjaśniej. Po co tu przyszedł? Co chciał mi udowodnić?
Interesował się moim życiem? Ale po co? Ja przestałam. Nie byłam
ciekawa. To co między nami zaszło było błędem. Wielkim,
nieodwracalnym błędem, który pociągnął za sobą późniejsze
wydarzenia. Dlaczego pchałam się w jego ramiona, choć kochałam
Jonasa? Dlaczego przez ten ułamek sekundy w ogóle pozwoliłam sobie
na myślenie, że poczułam to samo do niego? Nie mogłam ich kochać
równocześnie. To była krótka fascynacja. On mnie fascynował.
Byłam taka głupia. Pjongczang. Punkt zwrotny. Punkt zapalny. Kiedy
wracałam do pokoju pustym korytarzem byłam skażona. Jego ustami,
jego ciałem, jego zapachem. Jonas spał, oddychał, nieświadomy,
spokojny. Ja wyszłam na balkon. Trzęsłam się. I płakałam.
Rozsypałam się. Wydarzenia z dwa tysiące osiemnastego roku zaczęły
mnie bombardować. Olimpiada. Emocje. Sukces. Lodowisko, łyżwy.
Skocznia, narty. Złote medale. Gratulacje. Andreas.
*
Oberstdorf,
28.12.2021 r.
– Andreas,
skup się do cholery, bo Igrzyska będziesz oglądał przed
telewizorem! – głośny ryk trenera poniósł się po sali
treningowej. Zacisnąłem zęby poprawiając pozycję. Ten sezon był
dziwny. Dobre skoki mieszały się z tymi beznadziejnymi. Dobre
lokaty przeplatane były miejscami poza czołową trzydziestką.
Musiałem wziąć się w
garść. Musiałem pokazać, udowodnić, że jeszcze jestem w stanie
powrócić na szczyt. Silniejszy, dojrzalszy, bogatszy w życiowe
doświadczenie. Życie… Pokopało mnie milion razy. Grałem,
udawałem, wracałem, przepadałem.
– Andreas, co się z tobą dzieje?! –
warknął asystent trenera. Niegdyś mój najlepszy przyjaciel.
Wszystko spieprzyłem.
– Nic! – krzyknąłem. – Staram
się, nie widać?!
– Musisz starać się bardziej!
Frustracja bije od ciebie na kilometr. Chcesz być w kadrze na
zbliżającą się Olimpiadę? Musisz pokazać, że zasługujesz na
to miejsce! – zagrzmiał.
Przewróciłem
oczami. Bawił się w psychologa, sprzedawał tanie bzdury. Nic nie
wiedział. To była moja wina. Mogłem powiedzieć mu o wszystkim,
gdy pytał. Gdy jeszcze byliśmy blisko. Kiedy jeszcze sobie
ufaliśmy. Zaprzepaściłem nasze relacje. Żałowałem tego.
Cholernie tego żałowałem. Dokończyłem trening, przybiłem piątkę
z kolegami. Każdy z nas zmagał się z innym rodzajem presji.
Wracaliśmy po ciężkich kontuzjach, dążyliśmy do perfekcji. Ta
cecha była w nas zakorzeniona. Od
małego. Odkąd zdecydowaliśmy się na taką ścieżkę kariery.
Opuściłem budynek z duszą na ramieniu. Westchnąłem, wypuściłem z ust mroźne powietrze. Oparłem się o niewygodną ścianę i
przymknąłem powieki. To było zbyt trudne. Chciałem, pragnąłem
powrócić na sam szczyt, ale prowadząca do niego droga była
powywijana. Zdawałem sobie sprawę ze swojej pozycji. Na ten moment
nie miałem szans na Pekin. Co musiałem zrobić? Dawałem z siebie
wszystko. Trenowałem, wylewałem z siebie hektolitry potu. Konkursy.
Przejazdy. Odpowiednia pozycja najazdowa. Sylwetka w locie.
Telemark. Wyrzeczenia, złość, agresja. Otworzyłem oczy.
– Za jakie grzechy? – mruknąłem
widząc zbliżającą się postać.
– Andreas, porozmawiaj ze mną –
pewny głos Wanka odrobinę mną wstrząsnął. Może to był ten
moment. Nie, było za późno.
– Nie mamy o czym – uciąłem.
Próbowałem go zbyć, wyminąć. Złapał mnie za ramię. –
Zostaw! – Szarpnąłem się.
– Nie poznaję cię. Ani trochę cię
nie poznaję. Zmieniłeś się. Od Igrzysk w Korei nie jesteś sobą!
– wybuchnął. Może on też pragnął zrzucić z siebie ciężar.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz –
oczywiście, że miałem, ale musiałem jakoś wybrnąć. Ubiegła
Olimpiada mnie zniszczyła.
– Andreas…
Byłeś w gazie, nie oszukujmy się. Później… Coś musiało się
stać. Coś, co odbiło się na twojej psychice. Straciłeś miejsce
na podium w klasyfikacji generalnej, posypałeś się. Starałeś się
wrócić. Udało ci się. Jednak… Kontuzje, zakończenie związku,
wycofanie się z zawodów w poprzednim sezonie. Teraz znów
walczysz, ale coś cię blokuje. Czy to zbliżające się Igrzyska
tak negatywnie na ciebie wpływają? Boisz się, że nie wywalczysz
miejsca? – zadana przez niego ilość pytań mnie przybiła. Miał
stuprocentową rację. Byłem głupi i słaby. Chciwy. Pragnąłem
kogoś, z kim po prostu nie mogłem być. Gardziłem sobą i
swoimi myślami. Chciałem jej odebrać to szczęście, by była
szczęśliwa ze mną. Jej tragedia stała się moją tragedią, choć
nie miałem do tego prawa. Do niej też nie. Dlaczego wtedy jej nie
powstrzymałem? Dlaczego nie powstrzymałem siebie? Żyłem z
poczuciem winy, bo wiedziałem, jak ta zdrada na nią wpłynęła. A
wypadek… Nie byłem za niego odpowiedzialny, ale czułem inaczej.
Nie chciała mnie znać. A ja chciałem być przy niej. Odwiedzałem
ten nieszczęsny grób. Przepraszałem. I nawet przez moment nie
wyobrażałem sobie tego, co ona musi przeżywać. Widziałem ją
ostatnio. Chciałem pozostać niezauważony. Nie wiem, czy mi się
udało. Nienawidziła mnie. I miała do tego prawo. Laila.
– Wank, odczep się ode mnie –
poirytowany odwróciłem się od byłego przyjaciela.
– Chciałem ci tylko pomóc –
usłyszałem jego głos za plecami. Wyminął mnie. Nie wyciągnąłem
ręki na zgodę. Stchórzyłem. A później nie awansowałem do
konkursu. Byłem pokonany.
***
Witam!
Coś ruszyło do przodu ^^
Mam wrażenie, że z każdym kolejnym dniem rany naszej bohaterki co raz bardziej zaczynają się zabliźniać. Dziewczyna powoli, krok po kroku, wychodzi z mroku depresji. Oczywiście czas świąt Bożego Narodzenia nie jest dobrym czasem dla osób, które podobnie jak Laila, mają za sobą tak tragiczne wydarzenia, ale ona znalazła w sobie siłę, aby choć dla rodziców postarać się, aby tradycja tych dni została zachowana. Dobrze, że istnieje ktoś dla kogo ma jeszcze żyć i kto otacza ją tak ogromnym wsparciem. Dla jej rodziców to również trudne, stracili wnuczkę i musieli patrzeć jak ich ukochana córka przeraźliwie cierpi, a oni nie mogą wziąć nawet odrobiny tego bólu na siebie. Nie wiadomo jak wówczas pomóc takiej osobie bo nawet najbardziej niewinne słowo czy gest może wywołać armagedon. To oczywiste, że takie wydarzenia jak Boże Narodzenie będą przywoływały falę wspomnień i nagle okazuje się, że te najmniejsze, można by i nawet rzec błahe rzeczy, na które nie zwracamy na co dzień uwagi, stają się właśnie tym najpiękniejszym wspomnieniem. A Laila ma ich pełno i powinno to w sobie pielęgnować. Wierzę, że jeszcze kiedyś będzie mogła kolekcjonować kolejne :)
OdpowiedzUsuńPo raz pierwszy pojawił się Andreas, który również przechodzi przez trudne chwile w swoim zawodowym, jak i prywatnym życiu. Oficjalnie już wiemy, że to właśnie z nim nasza główna bohaterka miała romans. Okazuje się również, że to wydarzenie miało na chłopaka ogromny wpływ. Oczywiście ich relacja nie była bezpośrednio powodem jego obecnych problemów, choć była jedną z części domina, które nagle się posypało. Widać Andreasowi zależało i nadal zależy na dziewczynie i jej tragedia również na niego wpłynęła. On również poczuł się winny. Chciałby ją wspierać, ale wie że nie ma do tego prawa. Nie pozwoliłaby mu i on to doskonale rozumie. Ciekawi mnie jaką historię dla nich wymyśliłaś :) Pojawił się również Wanki! Andreas zdecydowanie powinien przeprosić przyjaciela i przeprowadzić z nim poważną rozmowę. Myślę, że jakby się mu wygadał to choć trochę by się lepiej poczuł. Takie oczyszczenie głowy jest mu potrzebne, szczególnie w momencie gdy zbliżają się Igrzyska, a on nie jest nadal na dobrej drodze, aby się na nich pojawić.
Buziole! :*:*:*
Święta Bożego Narodzenia, które powinny być pełnym radości i szczęścia czasem spędzonym w gronie najbliższych. Dla Laili stały się istnym koszmarem od kiedy straciła dwie najukochańsze osoby. Cała magia tego wyjątkowego okresu przestała dla dziewczyny istnieć, ale nie można się temu dziwić. Taka strata zdruzgotałaby każdego. W dodatku świąteczny nastrój przywołał mnóstwo wspomnień wspólnie spędzonego czasu z Jonasem i tylko pogłębiło tęsknotę dziewczyny za nim. Na całe szczęście Laila ma jeszcze wspaniałych rodziców, którzy starali się zrobić wszystko, aby wesprzeć córkę i dostarczyć jej, choć odrobinki radości. To również dla nich nie były łatwe miesiące, a poczucie bezradności i świadomości, że nie mogą zrobić nic, aby choć trochę ulżyć Laili na pewno dużo ich kosztowało. Wierzę jednak, że jeszcze kiedyś nadejdzie taki czas, że Boże Narodzenie znów stanie się dla całej tej rodziny czymś, na co będą wyczekiwać z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńLaila nadal niezwykle mocno cierpi, ale niekiedy widać pierwsze oznaki, że kiedyś będzie w stanie pogodzić się z tą tragedią i ruszyć naprzód ze swoim dalszym życiem. Dziewczyna na to bez wątpienia zasługuje.
Mamy również oficjalne potwierdzenie, że to Andreas jest głównym powodem wyrzutów sumienia Laili. To z nim wdała się w przeszłości w romans, czego nie potrafi sobie wybaczyć. Na nim również to wszystko odcisnęło ogromne piętno. Podobnie jak dziewczyna każdego dnia obwinia się o to, co się wydarzyło, a jego życie rozsypane jest niemal w każdej sferze. To sprawia, że nie może do końca skoncetrować się na treningach i odzyskać dawnej formy. Sytuacji nie poprawiają zbliżające się Igrzyska. Jakby tego było mało już dawno temu odsunął się od wszystkich i nie chce od nikogo pomocy, choć jestem pewna, że gdyby zdobył się na odwagę i wyznał wszystko Andreasowi, zdecydowanie by mu użyło. Zdecydowanie powinien zawalczyć o odbudowanie ich przyjaźni. Samotne zmaganie się z problemami donikąd go nie zaprowadzi. Mimo tego wszystkiego mam nadzieję, że zarówno Laili, jak i Andreasowi uda się wkrótce pozbierać.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. :)