piątek, 17 grudnia 2021

Pierwszy

 Monachium, grudzień 2021 r.

    W życiu wszystko się zmieniało. Nic nie było stałe, nic nie stanowiło trwałego punktu odniesienia. Budziliśmy się rano, jedliśmy, piliśmy, chodziliśmy spać po to, by jakoś egzystować. A jeśli ktoś tego nie chciał? Byłam idealnym przykładem. Moje życie prawie dwa lata temu legło w gruzach. Pokruszyło się jak szkło, posypało jak domek z kart. Od tego czasu nie doszłam do siebie, nie mogłam. Zniszczyłam pięknie zapowiadającą się przyszłość. Zrujnowałam siebie. Czułam do siebie obrzydzenie. Nie mogłam na siebie patrzeć. Po tragedii, która mnie spotkała prawie oszalałam. Próbowałam się zabić. Zasłaniałam lustra, bo nie byłam w stanie patrzeć na swoją zdradziecką twarz. Byłam wrakiem, byłam ruiną. Tonęłam we wspomnieniach. Te złe wysuwały się na pierwszy plan. Chciałam je od siebie odpędzić, odepchnąć w najdalszy kąt, by kurz zaległ na nich na dobre. Nie chciałam do nich wracać. Chciałam je z siebie wyrwać, zniszczyć, podeptać. Chciałam odzyskać spokój. Wiedziałam, że to niemożliwe. Za bardzo nas skrzywdziłam. Nic nie sprawiało mi radości. Odcięłam się od świata, od ludzi, od mediów. Pragnęłam być sama z poczuciem winy, które z każdym kolejnym dniem przybierało na sile, próbowało się przedostać, pragnęło opowiedzieć, co zrobiłam. To nie ja prowadziłam ten samochód, ale czułam zupełnie inaczej. Miałam krew na rękach. Nie dałam rady jej z siebie zmyć… Tamten wieczór we mnie wsiąknął. Wiedziałam, że nigdy nie pozbędę się tego swądu, zapachu, widoku, odgłosów… Skazałam się na wieczne potępienie. Na nic innego nie zasługiwałam. Byłam potworem w ludzkiej skórze. Byłam bestią niezasługującą na szczęśliwe zakończenie. Byłam przeklęta. Być może już na wieki. Zacisnęłam mocno zęby i powieki. Ból. Rozpacz. Niezagojone rany. Musiałam stawić czoła nadchodzącemu dniowi. Musiałam. To był trudny proces. Zaczynał i kończył się tak samo. Beznadzieja. Nicość. Brak nadziei. Mrok. Ciemność. I demony czyhające, by złapać mnie w swoje szpony. I by mnie ukarać.


    Pchnęłam ciężką furtkę i przeszłam przez wysoką bramę. Wyłaniający się posąg anioła zdawał się ze mnie szydzić. On był nieskazitelny, ja byłam brudna. Mówił mi, że tutaj nie pasuję, że nie mogę tu być, by opłakiwać zmarłych. Bałam się go. Przekazywał mi jasne instrukcje. Moje miejsce było w piekle, a nie w niebie. Powstrzymałam łzy. Musiałam dać sobie radę. Podniosłam głowę, wyprostowałam sylwetkę, przyspieszyłam kroku. Wcisnęłam dłonie do kieszeni czarnego płaszcza. Dawał ciepło, lecz ja byłam zamarznięta na kość. Codziennie pokonywałam tę samą drogę. Pod górę, w prawo, potem wreszcie w lewo. Stukot moich obcasów odbijał się od zimnego chodnika. Wolałam tę dróżkę przed modernizacją. Wolałam czuć szeleszczący pod stopami żwir. Wolałam… Zakuło mnie 
w piersi. Ten widok był mną. Stał się częścią mnie, wrósł we mnie, oplótł mnie jak suche, trzaskające gałęzie. Wbijał we mnie igiełki, przebijał płuca, bo nie mogłam oddychać. Widziałam to każdego cholernego dnia, ale bolało. Bolało bez przerwy, bolało nieustannie. Usiadłam na chyboczącej się, drewnianej ławeczce. Wyciągnęłam dłonie z kieszeni, złożyłam je do modlitwy. Miałam do tego prawo, skoro ich zabiłam? Łzy popłynęły, zanim zdołałam je powstrzymać. Płynęły gorące, szczere, winne. Oskarżały mnie. Lśniący marmur ze mnie drwił. Biały anioł ochraniał skrzydłem małą tabliczkę. Elsi Langer. Bo tak właśnie miała się nazywać. Jonas Langer. Bo tak właśnie się nazywał. Złote litery wywijały się ku górze, splatały się ze sobą, jakby chciały mi pokazać, że oni są teraz razem. Tata z córką. Tata opiekujący się córką. Tata trzymający córkę za rękę. Tata pokazujący jej świat z innej perspektywy. Bo przecież miała żyć. Miała oddychać. Miała popełniać błędy. Miała się zakochać. Miała istnieć. Tak jak my. Tak jak rodzina. Dzień pogrzebu pamiętałam, jak przez mgłę. Nic do mnie nie docierało. Byłam na lekach. Nie umiałam wyjść z samochodu. Rodzice musieli mnie trzymać, bym nie upadła. Czułam na sobie spojrzenia innych. Współczuły mi. Oni nie potrafili zrozumieć, z jaką tragedią się zmagam. Siedziałam jak zahipnotyzowana. Nie słuchałam kazania. Słowa odbijały się ode mnie. Mój mózg rejestrował tylko niektóre fakty. To był pogrzeb mojego narzeczonego i mojej córeczki. To ich trumny widziałam. Małą i dużą. To za ich trumnami szłam. Pokonana przez życie. Późniejsze dni zlepiły się w jeden. Nie wychodziłam z łóżka. Nie jadłam. Nie piłam. Brałam leki. Schudłam. Nie dbałam o siebie. Krzywdziłam się. Coś drgnęło. Zaczęłam wstawać i stawiać pierwsze kroki, jakbym dopiero nauczyła się chodzić. Wzięłam prysznic. Umyłam głowę, zrobiłam makijaż. Chodziłam na terapie. Musiałam się obudzić. Musiałam wywiązać się z obietnicy złożonej Jonasowi przed śmiercią. Miałam walczyć o nasze marzenia. Miałam wygrać.
Przepraszam – wyszeptałam. – Przepraszam, Jonas. Za to, że cię oszukiwałam. Za to, że cię zdradziłam. Za to, że przez ułamek sekundy wydawało mi się, że pokochałam kogoś innego. Naprawdę wierzyłam, że sobie poradzimy. Udawałam przed tobą, przed sobą, przed światem. Chciałam być lepsza. I tak się stało. Nie potrafiłam cofnąć tego, co zrobiłam, ale żałowałam. Wiem, że to nic nie zmienia, ale chciałabym, żebyś był tego świadom. Naprawdę cię kochałam… – Mówiłam w transie. Jonas wiedział to wszystko, ale znów potrzebowałam się oczyścić. – Nadal śpię na jednej połowie łóżka. Nadal nie wyrzuciłam twojej szczoteczki do zębów. Twoje perfumy ciągle stoją na środkowej półce obok dziecięcego żelu do mycia. Brakuje mi ciebie. Tęsknię za tobą i za twoim poczuciem humoru. Tęsknię za bezpieczeństwem, które przy tobie odczuwałam. Tęsknię za twoimi ramionami, za ciepłym uśmiechem, za roziskrzonymi oczami, za lekkim, drapiącym mnie zarostem. Brakuje mi naszych wspólnych treningów, podnoszeń i spirali śmierci. Brakuje mi naszych wygłupów… Tak okropnie żałuję, Jonas. Tak okropnie cię przepraszam… – Wydyszałam ścierając łzy. – Elsi… – Wyjąkałam. – Chciałabym wziąć cię w ramiona. Chciałabym usłyszeć twój płacz. Chciałabym cię ucałować. Chwycić za rączkę, która utonęłaby w mojej. Chciałabym wstawać do ciebie w nocy, śpiewać ci kołysanki, lulać cię, zmieniać ci pieluchy. Chciałabym cię karmić. Chciałabym słyszeć twoje gaworzenie, chciałabym widzieć twoje pierwsze kroki i to, jak próbujesz sama jeść. Chciałabym poprowadzić cię przez świat, nauczyć cię być dobrym człowiekiem. Tak strasznie cię przepraszam. Przepraszam was. Wybaczcie mi… – Podniosłam się z niewygodnej ławki. Spojrzałam w niebo. Ulewa zaatakowała znienacka. Zmazała moje łzy. Zamarłam widząc przemykającą i zakapturzoną postać. Przymknęłam powieki. Kiedy je otworzyłam dostrzegłam palący się znicz. To był on. Odwróciłam się napięcie. Uciekłam. Nie miał prawa się tutaj pokazywać. Nie miał prawa brukać tego miejsca…

    Wysiadłam z autobusu i przebiegłam na drugą stronę ulicy. Zrzuciłam kaptur osłaniający mnie przed pogodą. Deszcz zamienił się w śnieg. Wirujące płatki opadły na moją sportową kurtkę. Poprawiłam zsuwającą mi się z ramienia ciężką torbę. Otworzyłam drzwi. Olympia Eishalle przywitało mnie ciszą. W końcu mogłam odetchnąć pełną piersią. Byłam w domu. Jazda na łyżwach była moją jedyną radością. Dziwiłam się, że potrafiłam ją w sobie odnaleźć. Zrobiłam to dla Jonasa. Zawiodłam go na płaszczyźnie życiowej, nie mogłam tego uczynić na tej drugiej. Byliśmy sportowcami. Byliśmy partnerami. Powrót na lodowisko nie był usłany różami. Musiałam się przekwalifikować. Jazda solistów znacznie różniła się od łyżwiarstwa sportowego. Tutaj byłam sama. Byłam zdana tylko i wyłącznie na siebie. Na muzykę. I na swoje ruchy. Miałam ogromne problemy. Nie umiałam zawiązać łyżew. Musiałam trzymać się bandy, by nie upaść. Nasz trener ze mną został. Zmienił plan. Uczył mnie wszystkiego od nowa. Trzymał za rękę. Pokazywał mi sztuczki i podskoki. Tutaj nie było podnoszeń twistowych. Nie było skoków równoległych i wyrzucanych. Nie było spirali śmierci, której perfekcyjne wykonanie przyniosło nam upragniony złoty medal olimpijski. W mojej nowej rzeczywistości były odbicia od tafli lodu z wykorzystaniem ząbków łyżwy. Tutaj istniał toe loop, flip i lutz. Skoki krawędziowe były czarną magią. Wyskoki z krawędzi były moją zmorą. Podwójny axel nawiedzał mnie w snach. Odgłos ostrza koił moje zszargane nerwy. Powietrze było wolnością. Byłam z siebie dumna, gdy w połowie września uzyskałam kwalifikację olimpijską. Wiedziałam, że Jonas również jest ze mnie dumny. I Elsi. Mieliśmy marzenia. Mieliśmy wizje, które nigdy nie doczekają się spełnienia. Nigdy nie nauczymy jej jeździć trzymając ją za ręce. Nie przyjdziemy z nią tutaj, nie pokażemy naszego świata. Naszego wszystkiego. Cierpienie było nieuniknione. Cierpienie było wpisane w naszą egzystencję. Cierpienie było mną. Wjechałam na środek lodowiska. Poprawiłam rozpadający się warkocz. Włączyłam muzykę. Ćwiczyłam. Rozpędziłam się. Axel, toe loop, lutz. Ja i lód. Może jednak w życiu nie zmieniało się absolutnie wszystko? Może właśnie lodowisko było jedynym i stałym punktem. Może tak właśnie miało być…


***

Witam! 

Początki bywają trudne, ale po kilku próbach w końcu udało mi się napisać pierwszy rozdział ^^



Pozdrawiam ;*

2 komentarze:

  1. Ty to potrafisz człowieka chwycić za serce i wzruszyć :( Albo rozbić na małe kawałeczki i to w przepiękny sposób. To, co przeszła Laila, trudno sobie nawet wyobrazić. Zimny dreszcz przebiega człowiekowi po kręgosłupie gdy o tym myśli. To oczywiste, że każdy na jej miejscu nie chciałby żyć i tylko wyłącznie siebie obwiniałby o to co się stało, choć to oczywiste, że nie ponosi ona żadnej winy za ten nieszczęśliwy wypadek, który tak okrutnie zrujnował jej życie. Może obwiniać się o zdradę, ale nie była ona skutkiem tego wszystkiego. Wrzechświat tak nie działa, że każe nas za błędy w tak okrutny sposób. W ogóle dumam nad tą całą zdradą. Wydawać by się mogło, że Laila kochała Jonasa, ale jakaś niepewność musiała zajrzeć do jej serca skoro wydawało jej się (a może i nie), że zakochała się w kimś innym. Opamiętała się czy może coś wpłynęło na to, że wróciła skruszona do Jonasa? Ciekawi mnie ta tajemnicza znajomość i nieznajomy, który dziś niespodziewanie się pojawił. Dobrze, że dziewczyna znalazła w swoim życiu cel dzięki któremu wstała z łóżka i postanowiła wrócić do świata żywych. Nawet jeśli na początku miałoby być to tylko lodowisko. Jakakolwiek namiastka nadziei i radości jest potrzebna w jej egzystowaniu. Jonas na pewno nie chciałby, aby się poddała i po prostu przestała żyć zamykając się w czterech ścianach z poczuciem winy. Widać, że wiele jest w niej siły. Samo przekwalifikowanie się jest tego dowodem. Wierzę, że jej ciężka praca zostanie wynagrodzona. Jeszcze nie raz w jej życiu zaświeci słońce, oby tylko potrafiła się nim cieszyć :)
    Buziole! :*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Tragedia jaka spotkała Lailę jest wprost nie do wyobrażenia. Tego nie da się wprost opisać słowami, jak życie bywa czasami niesprawiedliwe. Ból, który towarzyszy jej po tej stracie na pewno musi być nie do wytrzymania. Dziewczyna straciła dwie najważniejsze w życiu osoby, o których na pewno nigdy nie zapomni, a wraz z nimi wszystkie chęci do życia. Mieli tyle planów, marzeń, wspólnych spraw, które w jednej chwili legły w gruzach, pozostawiając po sobie jedynie pustkę. W dodatku Laila obwinia się o ten wypadek, uważając że jest karą za popełniony przez nią błąd. Dziewczyna nie może wydarować sobie zdrady Jonasa i codziennie katuje się wyrzutami sumienia z tego powodu. Przez ten fakt na pewno jeszcze trudniej uporać jej się ze śmiercią narzeczonego i ich nienarodzonej córeczki. W dodatku pojawienie się tego tajemniczego mężczyzny na cmentarzu.
    Jedyną ucieczką od tej bolesnej rzeczywistością są łyżwy. Jedynie na lodzie, choć na chwilę może zapomnieć o tym przejmującym smutku i poczuciu beznadziei. Podziwiam, że Laila mimo wszystko się nie poddała i walczy o odniesienie sukcesu tym razem w indywidualnych startach. Przekwalifikowanie się na pewno było dla niej olbrzymim wyzwaniem, ale podołała. Być może to właśnie sport będzie tym czynnikiem, który pomoże jej stopniowo wrócić do normalnego życia i pogodzić z przedwczesną stratą ukochanych osób. Trzymam za nią mocno kciuki.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń